Miał być post o idealnej matce albo recenzja książki - myśli jednak ciągną mnie do innego tematu.
W ciągu ostatnich kilku dni spotykam wiele osób i praktycznie każda narzeka. A to zimno, a to pada, a to listopad, dziecko chore, paskudna pogoda, nic się nie chce, głowa boli, chyba mam katar, w przedszkolu ospa, idą święta, co kupić na prezenty, znów coś trzeba zrobić do szkoły.. Rozumiem, że czasami ludzie mają tragiczne sytuacje i nie o takich tutaj piszę. Narzekanie w Polsce jest mega modne i częste. Praktycznie wszędzie ludzie narzekają, wystarczy postać w kolejce do lekarza, poczytać jakiekolwiek forum, pójść na pocztę i spędzić tam przemiło czas z innymi interesantami. Hejt i narzekanie jest wszechobecne. Ciągle coś jest nie tak.
Łatwo jest narzekać. Wtedy wszyscy łatwo się z Tobą utożsamiają i od razu masz nowych znajomych. Jak jesteś uśmiechnięta to patrzą na ciebie albo jak na wariatkę z Tworek, albo jak na naćpaną albo jak w moim przypadku - ot matka na wychowawczym to wyspana i nie musi pracować, siedzi w domu, co ona wie o życiu.
Przez ponad 35 lat byłam pesymistką. Uwielbiałam narzekać, snuć czarne wizje, wyobrażać sobie Bóg wie co, i po co, zaprzyjaźniłam się z moim pesymizmem i było mi z nim bardzo dobrze. Zaczęło się już w podstawówce, przeżywanie każdej klasówki, potem przejmowanie się - a bo ten na mnie spojrzał tak i tak, a to pewnie mnie obgada, a to to a to tamto. W listopadzie zawsze deprecha zaczynająca się w okolicach Wszystkich Świętych i trwająca aż do świąt.
Od kiedy pojawiły się dzieci trochę się zmieniłam. Dzieci są tak szczere i potrafią się cieszyć z każdej pierdoły takim szczerym śmiechem. Myślę, że moja dwójka mnie dużo nauczyła. Co prawda córka jest niestety mega pesymistką, śmieje się tylko wtedy kiedy ma ku temu powód. Natomiast synek uśmiecha się od momentu obudzenia się. Od kiedy One są, w domu pojawił się śmiech, kolorowe zabawki, muzyczki, bajeczki i ta cała otoczka dziecięca.
To nie jest tak, że nie narzekam bo mam wszystko. Mam wiele, zgadza się, ale też wiele rzeczy mi brakuje i wiele się marzy. Wygrana w totka - lubię snuć co sobie kupię. Nowy samochód. Pełna biblioteczka nowości. Wycieczka gdzieś z rodziną. Wyjazd samotny do SPA żeby odpocząć, się wyspać, wymasować i czytać. Myślę, że nawet jak masz dużo, to zawsze można chcieć więcej i więcej.
W ciągu ostatnich kilku dni spotykam wiele osób i praktycznie każda narzeka. A to zimno, a to pada, a to listopad, dziecko chore, paskudna pogoda, nic się nie chce, głowa boli, chyba mam katar, w przedszkolu ospa, idą święta, co kupić na prezenty, znów coś trzeba zrobić do szkoły.. Rozumiem, że czasami ludzie mają tragiczne sytuacje i nie o takich tutaj piszę. Narzekanie w Polsce jest mega modne i częste. Praktycznie wszędzie ludzie narzekają, wystarczy postać w kolejce do lekarza, poczytać jakiekolwiek forum, pójść na pocztę i spędzić tam przemiło czas z innymi interesantami. Hejt i narzekanie jest wszechobecne. Ciągle coś jest nie tak.
Łatwo jest narzekać. Wtedy wszyscy łatwo się z Tobą utożsamiają i od razu masz nowych znajomych. Jak jesteś uśmiechnięta to patrzą na ciebie albo jak na wariatkę z Tworek, albo jak na naćpaną albo jak w moim przypadku - ot matka na wychowawczym to wyspana i nie musi pracować, siedzi w domu, co ona wie o życiu.
Przez ponad 35 lat byłam pesymistką. Uwielbiałam narzekać, snuć czarne wizje, wyobrażać sobie Bóg wie co, i po co, zaprzyjaźniłam się z moim pesymizmem i było mi z nim bardzo dobrze. Zaczęło się już w podstawówce, przeżywanie każdej klasówki, potem przejmowanie się - a bo ten na mnie spojrzał tak i tak, a to pewnie mnie obgada, a to to a to tamto. W listopadzie zawsze deprecha zaczynająca się w okolicach Wszystkich Świętych i trwająca aż do świąt.
Od kiedy pojawiły się dzieci trochę się zmieniłam. Dzieci są tak szczere i potrafią się cieszyć z każdej pierdoły takim szczerym śmiechem. Myślę, że moja dwójka mnie dużo nauczyła. Co prawda córka jest niestety mega pesymistką, śmieje się tylko wtedy kiedy ma ku temu powód. Natomiast synek uśmiecha się od momentu obudzenia się. Od kiedy One są, w domu pojawił się śmiech, kolorowe zabawki, muzyczki, bajeczki i ta cała otoczka dziecięca.
To nie jest tak, że nie narzekam bo mam wszystko. Mam wiele, zgadza się, ale też wiele rzeczy mi brakuje i wiele się marzy. Wygrana w totka - lubię snuć co sobie kupię. Nowy samochód. Pełna biblioteczka nowości. Wycieczka gdzieś z rodziną. Wyjazd samotny do SPA żeby odpocząć, się wyspać, wymasować i czytać. Myślę, że nawet jak masz dużo, to zawsze można chcieć więcej i więcej.
Mam powody do narzekań jak każdy. Kompleksów co nie miara. Odstający brzuch po ciąży - jak patrzę na zdjęcia sprzed kilku lat to jestem w szoku jak się można postarzeć i zapuścić :) Kolejne ubrania nie chcą się na mnie zapiąć. Wiele rzeczy mi się nie podoba, w polityce, w Polsce, w moim mieście, w szkole mojego dziecka. Ale wiem że jak wejdę w spiralę narzekania to nic nie zmienię, za to ja zwiędnę od środka. A naprawdę trudno wydostać się z tej spirali.
Zmieniłam się niedawno, jakieś 3 lata temu. Przemiana była bardzo mozolna i powolna. Nie zawsze da się uśmiechać, bo jak nie ma powodu, to trudno szczerzyć zęby, na dodatek takie krzywe jak moje :)
Co mnie zmieniło? Dwie sytuacje.
Bardzo trudna ciąża, leżąca, wiecznie złe samopoczucie i ta świadomość, ze nie wiem czy poznam własne dziecko. A 8 m-cy po porodzie rozpoczęłam inną walkę .. z paskudną chorobą, o której nie chcę i nie będę pisać na tym blogu. Nie jest to TA choroba, dlatego uważam się za szczęściarę. Jak planowałam założyć bloga to pierwotnie miał być o czymś innym. O walce z systemem polskiej opieki zdrowotnej, o kosztach leczenia itd. Ale potem stwierdziłam, że nie chcę o tym pisać i na tym skupiać myśli. Każdego dnia, nawet jak jest paskudny z samopoczuciem, cieszę się że żyję, po prostu.
Pytają mnie znajomi (ci co znają sytuację) jak to robię, że nie narzekam tylko się śmieje, znajduję pozytywy. Biegam z wenflonem po mieście, na zajęcia przedprzedszkolne, żyły popękane a ja się uśmiecham, że jest ok. Pielęgniarka wkłuwać się musi np 4 razy, bo trzy żyły pękły, a ja się cieszę, że w końcu się udało. Wydany majątek na leki - ileż za to byłoby książek, wyjazdów zagranicznych, nie rozpamiętuję tego, bo nie chcę się dołować. Tłumaczę sobie, że walczę o normalne życie i tego się nie da wycenić w żaden sposób. Ileż przekleństw jest i było w mojej głowie, bo trudno i ciężko. Staram się je wygłuszać.
A jak to robię? Jak źle się czuję - staram się czytać. Znalazłam swoją zapomnianą pasję - książki. Mam wrażenie, że świat książek bardzo mi pomógł oderwać myśli i nabrać dystansu. Przyjęłam na klatę to co przygotował dla mnie los. Znalazłam kilka super optymistycznych książek, zrobię o tym specjalnego posta. A co robię jak nie mogę czytać? Bo takie dni też mam - słucham audiobooków, albo kabaretów. Uwielbiam komedie, choć nie mam czasu (mimo siedzenia w domu) ich oglądać, za to znam wszystkie odcinki Świnki Peppy czy Kajtusia. Spędzam czas z moimi dziećmi tak na maksa, grając w gry, wygłupiając się. Jak mam dobry dzień - biorę rower i męczę swoje mięśnie. Odseparowałam się od ludzi którzy mnie dołowali, ciągnęli w dół, albo stresowali, przestałam zabiegać o znajomości, jeśli czułam, że tej drugiej osobie nie zależy. W tym momencie otaczam się wspaniałymi przyjaciółmi, dodatkowo mam wielu znajomych i uważam to za wielkie szczęście. Przestałam oglądać wiadomości, rozmawiać o polityce, bo wtedy narzekania będzie dużo, a można stracić znajomych. Osobiście uważam, że nie warto...
Są dni smutne, takie że nie ma się do czego uśmiechać, wtedy sięgam po książki, które są ciężkie z założenia, dotyczące umierania, choroby. Wypłakuję wtedy hektolitry łez... i po takiej lekturze patrzę inaczej na swoje życie.
Więc zamiast narzekać od samego rana, a bo to ciemno, a to wieje, a to mąż mnie wkurzył... spójrz w lustro z uśmiechem do siebie i jak to ja mówię: cycki do przodu, a uśmiech na buzię! Znajdź sobie pasję, wyjdź na spacer, a jak Ci smutno sięgnij po rozweselacze (nie dopalacze :)). Masz fajnego wesołego kolegę to się z nim spotkaj. Lubisz kino - idź na komedię. Jest Ci smutno bo mieszkasz sam - przygarnij jakiegoś zwierzaka. Zacznij żyć, dziś nie jutro. Teraz!
Cieszy mnie ostatnio wszystko. Sam fakt założenia bloga, jak mi się uda coś na nim ustawić i wygląda to tak jak chcę - gęba mi się wtedy mocno cieszy. Każde polubienie na instagramie wywołuje uśmiech. Dzień bez wenflonu (jaka wygoda), pocałunek męża, przytulenie dziecka, dobra książka, ciepła herbata, rodzice których mam na tym świecie, telefon od znajomej. spotkanie u przyjaciół, czas z dziećmi. Oraz oczywiście książki.
Żeby nie być gołosłownym zamieszczę zdjęcie z ostatnich dni, to taki normalny ostatnio widok. Uśmiech jest - jest. I oby był jak najdłużej. Na mojej i na waszych twarzach! Pozdrawiam,
K.
Zmieniłam się niedawno, jakieś 3 lata temu. Przemiana była bardzo mozolna i powolna. Nie zawsze da się uśmiechać, bo jak nie ma powodu, to trudno szczerzyć zęby, na dodatek takie krzywe jak moje :)
Co mnie zmieniło? Dwie sytuacje.
Bardzo trudna ciąża, leżąca, wiecznie złe samopoczucie i ta świadomość, ze nie wiem czy poznam własne dziecko. A 8 m-cy po porodzie rozpoczęłam inną walkę .. z paskudną chorobą, o której nie chcę i nie będę pisać na tym blogu. Nie jest to TA choroba, dlatego uważam się za szczęściarę. Jak planowałam założyć bloga to pierwotnie miał być o czymś innym. O walce z systemem polskiej opieki zdrowotnej, o kosztach leczenia itd. Ale potem stwierdziłam, że nie chcę o tym pisać i na tym skupiać myśli. Każdego dnia, nawet jak jest paskudny z samopoczuciem, cieszę się że żyję, po prostu.
Pytają mnie znajomi (ci co znają sytuację) jak to robię, że nie narzekam tylko się śmieje, znajduję pozytywy. Biegam z wenflonem po mieście, na zajęcia przedprzedszkolne, żyły popękane a ja się uśmiecham, że jest ok. Pielęgniarka wkłuwać się musi np 4 razy, bo trzy żyły pękły, a ja się cieszę, że w końcu się udało. Wydany majątek na leki - ileż za to byłoby książek, wyjazdów zagranicznych, nie rozpamiętuję tego, bo nie chcę się dołować. Tłumaczę sobie, że walczę o normalne życie i tego się nie da wycenić w żaden sposób. Ileż przekleństw jest i było w mojej głowie, bo trudno i ciężko. Staram się je wygłuszać.
A jak to robię? Jak źle się czuję - staram się czytać. Znalazłam swoją zapomnianą pasję - książki. Mam wrażenie, że świat książek bardzo mi pomógł oderwać myśli i nabrać dystansu. Przyjęłam na klatę to co przygotował dla mnie los. Znalazłam kilka super optymistycznych książek, zrobię o tym specjalnego posta. A co robię jak nie mogę czytać? Bo takie dni też mam - słucham audiobooków, albo kabaretów. Uwielbiam komedie, choć nie mam czasu (mimo siedzenia w domu) ich oglądać, za to znam wszystkie odcinki Świnki Peppy czy Kajtusia. Spędzam czas z moimi dziećmi tak na maksa, grając w gry, wygłupiając się. Jak mam dobry dzień - biorę rower i męczę swoje mięśnie. Odseparowałam się od ludzi którzy mnie dołowali, ciągnęli w dół, albo stresowali, przestałam zabiegać o znajomości, jeśli czułam, że tej drugiej osobie nie zależy. W tym momencie otaczam się wspaniałymi przyjaciółmi, dodatkowo mam wielu znajomych i uważam to za wielkie szczęście. Przestałam oglądać wiadomości, rozmawiać o polityce, bo wtedy narzekania będzie dużo, a można stracić znajomych. Osobiście uważam, że nie warto...
Są dni smutne, takie że nie ma się do czego uśmiechać, wtedy sięgam po książki, które są ciężkie z założenia, dotyczące umierania, choroby. Wypłakuję wtedy hektolitry łez... i po takiej lekturze patrzę inaczej na swoje życie.
Więc zamiast narzekać od samego rana, a bo to ciemno, a to wieje, a to mąż mnie wkurzył... spójrz w lustro z uśmiechem do siebie i jak to ja mówię: cycki do przodu, a uśmiech na buzię! Znajdź sobie pasję, wyjdź na spacer, a jak Ci smutno sięgnij po rozweselacze (nie dopalacze :)). Masz fajnego wesołego kolegę to się z nim spotkaj. Lubisz kino - idź na komedię. Jest Ci smutno bo mieszkasz sam - przygarnij jakiegoś zwierzaka. Zacznij żyć, dziś nie jutro. Teraz!
Cieszy mnie ostatnio wszystko. Sam fakt założenia bloga, jak mi się uda coś na nim ustawić i wygląda to tak jak chcę - gęba mi się wtedy mocno cieszy. Każde polubienie na instagramie wywołuje uśmiech. Dzień bez wenflonu (jaka wygoda), pocałunek męża, przytulenie dziecka, dobra książka, ciepła herbata, rodzice których mam na tym świecie, telefon od znajomej. spotkanie u przyjaciół, czas z dziećmi. Oraz oczywiście książki.
Żeby nie być gołosłownym zamieszczę zdjęcie z ostatnich dni, to taki normalny ostatnio widok. Uśmiech jest - jest. I oby był jak najdłużej. Na mojej i na waszych twarzach! Pozdrawiam,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że do mnie wpadłeś. Jeśli masz ochotę to zostaw komentarz.
Zapraszam na mojego Facebooka, gdzie organizuję konkursy oraz na Instagrama, na którym zamieszczam zdjęcia książek i nie tylko.